Blog

Malina w Senegalu | Blog #1 | Notatka z soboty 25.01.2020 r.

2020-01-29 14:12:00

Przesiadka na lotnisku w Lizbonie. Sześć godzin czekania. Zawisłem pomiędzy. Już nie tu, a jeszcze nie tam. Zawisłem w przestrzeni i czasie. Jak między światami w wędrówce do Narnii. Rozglądam się, jak sobie inni podróżni radzą w międzyświatach. Wygląda na to, że ja jeden się rozglądam. Nie napotkałem niczyjego spojrzenia. Ani jednych oczu, ani jednej twarzy. Wszyscy radzą sobie tak samo. Każda para podróżnych oczu zatopiona w jakimś ekranie. Każde ucho uzbrojone w słuchawkę. Wszyscy są gdzieś tam, nikogo nie ma tu. A kto chciałby być tam, gdzie nie ma nikogo? Jest tylko personel. Przykułem ich uwagę swoim rozglądaniem się po ludziach. Są wyraźnie zaniepokojeni. Zabierają się do narady. Wyjąłem szybko komórkę i udałem, że czegoś zawzięcie szukam. Odetchnęli z ulgą. W ich twarzach odczytałem wyraźne rozluźnienie „OK – normalny”.

Dla podróżnych nie ma tu nic interesującego, a precyzyjniej rzecz ujmując — nie ma nikogo interesującego. Często jadą w dalekie strony, by zażyć egzotyki, której przedstawiciel siedzi tuż obok. To prawie śmieszne. Wszyscy smutni w wielkim napięciu. Generalnie brzydki widok.

Dlaczego tak jest? Czemu ojcowie nie tłumaczą swym synom, jak wygląda rozładunek samolotu i ile ma taki samolot udźwigu w przeliczeniu na słonie czy krowy, w zależności od kraju pochodzenia dziecka? Czemu po znalezieniu miejsca w samolocie wyciągnięta dłoń na powitanie sąsiadów zawisa w pustce niezrozumienia: „Czego ode mnie chcesz, przecież się nie pomyliłem, to moje miejsce”? Czemu dzieci nie pytają rodziców, ile samolotów startuje dziennie z tego lotniska i do jakich krajów? Dlaczego nikt nie jest tego ciekaw? A może pasażerowie są ciekawi — ci duzi i mali. Może właśnie z tej ciekawości ich oczy błyszczą odbijając ekran smartfona.

Akurat śledzę „Idiotę” Dostojewskiego, a w zasadzie jest to mój powrót do „Idioty”. Do tego tajemniczego człowieka, w którego usta wielki pisarz włożył to niepojęte zdanie: „Piękno zbawi świat”. „Braćmi i siostrami stajemy się, pozwalając, aby Jezus zaszczepił w naszych sercach piękno, które przemienia nasze relacje. Piękno budzi w nas miłość do braci i sióstr” — w takich słowach nad zdaniem Dostojewskiego rozmyślał Anselm Grün.

Sam Dostojewski uważał, że piękne są „nie twarze spokojne i pełne harmonii, lecz te, na których toczą zmagania Bóg i diabeł, które dotykają przeciwległych brzegów. Piękni są ci ludzie, których trawi tęsknota do dobra, nawet wtedy, gdy popadli w grzech. Im silniejsza jest ta tęsknota, tym piękniejsza ludzka twarz”. Dla Dostojewskiego piękno jest przeciwieństwem użyteczności. Jeśli wszystko zostaje podporządkowane tendencjom utylitarnym — człowiek zostaje odarty z godności. Bez piękna człowiek pogrąża się w głębokiej melancholii. Pisarz mówi nawet wprost: „Ponieważ Chrystus nosi w sobie i w swoim słowie ideał piękna, postanowił zaszczepić go w ludzkich duszach, przekonany, że ludzie, mając w duszy ten ideał, staną się dla siebie braćmi”.

Oczekiwanie się wydłuża. Zmęczenie utrudnia refleksję. Wreszcie start i lądowanie. Afryka.

Jedziemy przez gęstą noc. Autostrada zamienia się w zwykłą drogę krajową, a ta — w regionalną. Chodzą po niej osły, czasami na skraju leżą kozy. Wreszcie jestem na miejscu. Po dwudziestu czterech godzinach podróży. Pierwsza noc pod moskitierą. Zasnąć nie mogę. Słuch niechętnie przyzwyczaja się do nowej muzyki afrykańskiej nocy. Krzyczą osły, szczekają psy, jestem przekonany, że ktoś po angielsku wołaniem o pomoc przedziera się przez gęste mroki. Zasypiam. Jeszcze przed świtem muezin drze się potężnie, a w zasadzie wzywa do modlitwy, zanim wstanie dzień. I po chwili ponownie. Czyli dzień wstał. Nie otwieram oczu. Postanawiam dospać do południa.

Na obiad ryba z ryżem — danie narodowe, czyli to samo, co po naszemu schabowy z ziemniakami i surówką. Pyszna, przepyszna potrawa. Nagotowano jej tyle, że będzie jeszcze na kolację i na niedzielne śniadanie. Cudownie. To niewiarygodne, że te tak smaczne rybki są jednym z najtańszych posiłków. Jedna rybka — jeden złoty.

W czasie obiadu popełniam gafę. Zza okna dobiegł głośny ryk. „Osioł”— powiedziałem z miną znawcy Afryki. Współbiesiadnicy w jednym momencie mało nie podławili się ze śmiechu. Żaden osioł — to muezin wzywał wszystkich muzułmanów do modlitwy. Tak, jak na Afrykę, mam jednak jeszcze niewyrobiony słuch muzyczny.

Kościół stoi na piaszczystym placu jak na plaży. Obok nasz mały domek parafialny, przedszkole i szkoła. Wszystko puściusieńkie, bo przecież sobota. Pośrodku tej plaży piasek przysypuje groby tych, którzy parafię zapoczątkowali, a także baobab i cztery stare drzewa, które właśnie kwitną, wydając słodki, miły zapach.

Popołudnie zapełnia przestronny plac dziećmi i młodzieżą. Snują się, przystają, przysiadają, rozmawiają. Jakby na coś się zanosi. Tak, to będzie zbiórka harcerska. Grubo ponad setka dzieci i młodych ludzi zaczyna harcerskie zabawy. Tańczą, śpiewają. A wszystko to na małej wiosce. U wejścia do kościoła inna grupa wystawiła ławki. To spotkanie ministrantów (i ministrantek oczywiście). Kilka pięknie ubranych kobiet (w tym jedna z dzieckiem przewiązanym na plecach) z miotłami zamiata plac, delikatnie, by nie wzbijać tumanów kurzu. Pierwszy raz widzę, żeby ktoś zamiatał „plażę”. Stoję zdumiony i podglądam, co się dzieje. Sycę oczy tymi obrazami, wrzucam je do pamięci, buduję azyl. Wzruszony wyłapuję dźwięki. Zapomniałem nawet, że jest 39 stopni Celsjusza.

Kobiety zamiatające przed kościołem.
Zbiórka ministrantów.

W czasie kawy co chwilę przychodzi jakiś młody człowiek. Kilka słów rozmowy i następny. Wszyscy bardzo dobrze wychowani, grzeczni, uśmiechnięci, trochę nieśmiali, ale z klasą. Czysto ubrani, a śliczne dziewczyny dosłownie w kreacjach. W kościele mała scholka rozpoczyna próbę.

Wieczór zapada szybko. Po sąsiedzku głośne śpiewy dochodzą z meczetu, od nas słychać równie głośną próbę wielkiej scholi z bębnami — ćwiczą przed jutrzejszą liturgią. Późnym wieczorem rozkręca się wielka głośna dyskoteka. Afrykańska noc zabawy. Nikt w domu nie siedzi. Wszyscy tańczą, tylko piszący te słowa martwi się, że nie zaśnie, ale to oznaczałoby — według tubylców — że wcale nie jest zmęczony, zatem po co spać. Normalny człowiek idzie spać, gdy jest zmęczony.

Pomyślałem, że trzeba jeszcze wejść do Internetu i sprawdzić, jakie są wyniki dzisiejszego konkursu skoków narciarskich w Zakopanem, ale obawiam się potężnego zgrzytu. Jak w tę upojną letnią noc mogły mi przyjść do głowy tak zimne i obmierzłe pomysły? Poszukałem najbardziej kolorowej i pstrokatej koszuli. Nie żeby zaraz tańczyć, ale pójdę chociaż popatrzeć.

Ale teraz to już z pewnością darł się osioł.

Zobacz też filmy Senegalu

>> Seria filmów „Malina w Senegalu”