Blog

Malina w Senegalu | Blog #2 | Z wizytą u plemienia Bedików

2020-02-01 20:44:24

Rankiem po zakupieniu kanapek na drogę w przydrożnym fast-foodzie jedziemy nowo powstałą, asfaltową drogą w kierunku na Salematę. Komunikacja w Senegalu staje się coraz łatwiejsza. Wydłuża się jedyna w kraju autostrada, rozwija się sieć dróg asfaltowych i polnych. Te ostatnie co prawda zaledwie po kilku latach od powstania nawałnice w porach deszczowych zamieniają w coś, co mogłyby budować koncerny samochodowe do testowania samochodów. Niemniej dzięki tym inwestycjom drogowym, miasto Kédougou przybliżyło się do cywilizacji o kilka godzin krótszej jazdy. Naprawiono niewiarygodnie dziurawą drogę wiodącą przez Park Narodowy Niokolo-Koba, w którym można spotkać lwy, pantery, pawiany, zielone małpy, guźce, dzioborożce, antylopy, szakale. Jadąc wczesnym rankiem, można natrafić na wylegującego się na rozgrzanym asfalcie lwa, nocą spotkać przemykającą panterę, a o każdej porze dnia odważne zielone małpy, a nad rzeką stada pawianów. Na jedynym po drodze parkingu małpy są już zupełnie oswojone i zabierają banany z ręki, dopraszając się namolnie o kolejne.

W Parku Narodowym, spotkanie z zielonymi małpami.

W płaskim jak Wielkopolska Senegalu Kédougou to jedyny górzysty region. Panuje tu zupełnie inny klimat. Pora deszczowa trwa nawet sześć miesięcy, gdy w okolicach Dakaru — zaledwie trzy. Zatem więcej plonów, bujniejsza przyroda, bogatsza flora i fauna. Po prostu bliżej raju. Uprawia się kukurydzę, proso, oczywiście orzeszki, podobnie jak w innych rejonach, ale tylko tu i w regionie Casamance zbiera się ryż. Przez te obszary płynie rzeka Gambia, która nie wysycha. Gdy przychodzi pora deszczowa, pojawiają się jej nowe dopływy.

Wczorajszego wieczoru, gdy wjeżdżałem do tego pięknego regionu, rzuciły mi się w oczy kobiety chodzące brzegiem drogi z miskami na głowach. To, że tu wszystko nosi się na głowie, już mnie nie dziwi, to niezwykle praktyczne. Nie mam pojęcia, dlaczego my w Europie tego sposobu dźwigania ciężarównie opanowaliśmy. Ja osobiście wiążę to z kształtem głowy i rodzajem owłosienia. To afrykańskie sprzyja posadowieniu ciężaru na głowie. Ale przecież znamy sprawę naszego słowiańskiego kołtuna, Plica polonica (opisaną przez Olgę Tokarczuk w „Opowiadaniach bizarnych”), który mógłby w jakiś sposób pełnić podobne funkcje. Poza tym można dogodnie zwinąć szmatkę, nawet mogłaby powstać cała gałąź przemysłu. Gniazdeczka różnych rozmiarów pasujące na każdą głowę — wyroby firmowe, modne kolory i designy. No ale cóż, nic. Otchłań i pustka. Pustka i dźwiganiem zajęte ręce. Może gdybyśmy włożyli to, co w rękach, na głowę, nie wiedzielibyśmy co z nimi, oswobodzonymi, zrobić? I tu pies pogrzebany. Afrykanie muszą je mieć wolne, by się nimi witać.

Ale, ale, wróćmy do tematu. Otóż cóż mnie tak uderzyło, gdy zobaczyłem te kobiety z miskami na głowie. Otóż one w tych miskach dźwigały inne miski i miseczki, i jakieś metalowe ni to durszlaki, ni to sitka. Sprzęt na pierwszy rzut oka kulinarny, choć jak na taki zbyt czysty. Cóż to zatem? Kobiety te udają się w pobliże rzeki i tam kopią dołki. Wydobytą ziemie przemywają, przesiewają. Tak, tak — one szukają złota. I co więcej, raz po raz znajdują. A wówczas status ich rodzin gwałtownie się podnosi. Budują murowane domy. I takich placów budowy, a i skończonych obejść, gołym okiem widać sporo. W okolicach Kédougou jest kilka kopalni złota. Oczywiście eksploatację prowadzą zachodnioeuropejskie koncerny, ale ludzie miejscowi mają dobrą pracę, a miasto — trochę więcej podatków. Niestety, nie przekłada się to na urok miasta. Ono jest po prostu brzydkie.

Ulica w Kédougou

Pogrążone nie tylko w kurzu, ale i w chaosie. Jedna centralnie poprowadzona droga asfaltowa, a od niej rdzawe drogi szutrowe, oddające wiecznie świeże porcje nieograniczonych tumanów kurzu, który nie zna żadnej zapory. Wszystko walczy o przetrwanie. Zarówno ludzie, jak i biegające wszędobylskie zwierzęta: znudzone osły, krowy, kozy, świnie, kury, kaczki, psy.

Ulica w Kédougou

Wszystko to przenika się z niebywałym ruchem ulicznym uplecionym ze zdezelowanych samochodów, zaprzęgów konnych i oślich, motocykli, motorynek, z których wiele jest zabezpieczonych folią bąbelkową, by naiwnie uchronić ich nowość od obtarcia i piasku. Wszystko płynie, do czegoś zmierza, porusza się w jakimś nieznanym celu. W tym chaosie jest jednak jakiś rodzaj wzajemnego zrozumienia. Nikt do nikogo nie ma pretensji, że jedzie, że się przeciska. Każdy ma prawo być na drodze i po swojemu odbywać swą podróż. To nie tylko zrozumienie. Wprawne oko wychwyci też oznaki życzliwości i wsparcia.

W skąpą sieć instalacji elektrycznej prąd wtłacza położona w centrum miasta elektrownia zasilana ropą, przywożoną wielkimi cysternami z Dakaru. Niejedna z nich, uszkodzona, utyka w drodze, a przy niej prowizoryczne obozowisko i grzejący się rankiem człowiek bez koszulki. Elektrownia swego dobrodziejstwa nie daje za darmo. Zabiera ciszę. Przemiana cieczy w elektryczną siłę odbywa się kosztem ogromnego huku, który trwa nieprzerwanie, dniem i nocą, o wschodzie i zachodzie słońca, w dni robocze i święta. W bezpośrednich okolicach elektrowni imamom trudno przebić się przez ten hałas z wezwaniem do modlitwy. Muszą używać zatem megafonów o dużo większej mocy, a to zwiększa zapotrzebowanie na energię elektryczną. I tak oto trwają w dziwnym uścisku — to, co duchowe, z tym, co techniczne. A co się dzieje w domach okolicznych mieszkańców? Pojawia się ta cudowna wyzwalająca zdolność, jaką jest adaptacja. Miejscowi żyją tak, jakby nic się nie działo. Ignorują huk i cieszą się domowym zaciszem.

Tymczasem zjechaliśmy z prostej asfaltowej szosy na rdzawą drogę, wzbijając na niej tumany kurzu. Testując zawieszenie naszego samochodu, dotarliśmy do podnóża stromej skalistej góry, na której rozpościera się wioska Andiel. Gdy tylko zatrzymaliśmy samochód, pojawili się ludzie, a dokładniej kobiety i dzieci z powitaniem.

Powitanie z plemieniem Bedików

To powinno odbywać się na siedząco, a jeśli tak jak tu, jesteśmy w polu, to należy choćby na chwilkę przycupnąć. Powitania są rozbudowywane. Dzień dobry. Jak się masz? Jak minęła podróż? Jak miewa się twoja mama? A jak twój tata? Czy Bóg obdarzył was dobrymi plonami? A czy pojawiły się wśród was nowe dzieci? Wzajemne pytania przeplatają się z odpowiedziami. Mieszają się języki. Szczepan, będąc misjonarzem zakonu Ducha Świętego, przyjeżdżał tu przez kilka lat regularnie. Odprawiał Msze Święte, udzielał sakramentów, towarzyszył tym ludziom, pozostawał na noc. Witają go zatem jak swego, a mnie jak przyjaciela Szczepana. Kobiety wyszły z dziećmi uwiązanymi w chustach na plecach.

Powitanie z plemieniem Bedików

Tak trzymając dziecko, można pracować, brać udział w życiu towarzyskim, tańczyć i bawić się. Można wszystko. Dzieci towarzyszą w codziennym życiu. Są wszędzie i zawsze. Tu nie ma „filmów dla dorosłych”. Trudno się zorientować, które jest czyje. Każdy jest jakimś tam krewnym. Nie zauważyłem, by dzieci miały jakieś zabawki. One tego zupełnie nie potrzebują. Są bardzo ciekawe świata. Wszystko chcą widzieć. Potrafią niezwykle uważnie obserwować. Z dziećmi należy się witać tak jak z dorosłymi z wszelką powagą. Podanie ręki jest czymś obowiązkowym.

Kobiety wyszły na nasze spotkane z biżuterią. Przyozdobiły Szczepana wisiorkiem z ogromnych czerwonych ziaren fasoli (wielkością i kształtem przypominający nasz bób). W koszyku miały kolce jeżozwierza. To rzecz bardzo cenna. Zwierzęta rzadkie, dostojne i tajemnicze, o niezwykle smacznym mięsie. Prawdziwy rarytas. Kolce były używane przez kobiety jako ozdoby wbijane do nosa. Obecnie z powodu braku tych zwierząt, wiele kobiet ma w nosie plastikowe patyczki po lizakach.

Powitania wstępne powoli dobiegają końca i ruszamy w drogę po skalnym urwisku. Zaczyna się prawdziwa wspinaczka. Jesteśmy w plemieniu Bedików.

Skalna wspinaczka do wioski Andiel

Dlaczego plemię to nie zbudowało swej wioski tu, na płaskim terenie, gdzie można uprawiać pole, gdzie nie ma problemu z wodą? Dlaczego wspięli się tak wysoko? A o tym już w następnym odcinku.

Zobacz też filmy Senegalu

>> Seria filmów „Malina w Senegalu”