Blog

Malina w Senegalu | Blog #5 | Edukacja i tam-tamy

2020-02-17 13:03:05

Edukacja

Po chwili wytchnienia na placu społecznym, po kolejnych powitaniach i wstępnych rozmowach nastąpiły bardziej oficjalne przemowy. Wyrażono ogólne zadowolenie z naszego przybycia. Słowa powitania są bardzo grzeczne, pełne szacunku, ale i godności. Zawsze porusza mnie ta głęboka kultura prostych ludzi. Ona stanowi jakby serce ich małych cywilizacji, jakiś punkt wspólny takich zintegrowanych, spójnych, koherentnych społeczności, niezależnie gdzie się je spotyka — czy w okolicach Kédougou, czy Żywca. My też — ustami ojca Szczepana — wyrażamy nasze zadowolenie ze spotkania i ukontentowanie ich przyjęciem. Powoli, niespiesznie ruszamy na spacer po wiosce. Zaglądamy do każdego obejścia, witamy się niezliczonymi pozdrowieniami i przyglądamy, jak toczy się ich zwykłe, codzienne życie. Szczepan wypytuje o losy członków rodziny, o stan liczebny, o zdrowie i o plony. Wychodzi nam na spotkanie najstarsza mieszkanka wioski, stusześciolatka…

Najstarsza mieszkanka Andiel – 106 lat

Jest w wyśmienitej formie, choć trochę narzeka, że wzrok jej się psuje. Na koniec trafiamy na rozległy plac z dwiema rachitycznymi konstrukcjami, które przypominają bramki. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na boisku do piłki nożnej. Stojący obok murowany barak to szkoła prowadzona przez Misję Katolicką z Kédougou. Powoli wioski dorabiają się własnych nauczycieli, choć dla pewnego bezpieczeństwa lepiej, gdy uczą oni w wiosce sąsiedniej. Pozwala to uniknąć niezręcznych sytuacji, gdy nagle nauczyciel musi pomóc rodzinie w polu, zająć się swoimi dziećmi, czy też podejść do domu, bo jest tam bardzo do czegoś potrzebny. Akcje takie powodują oczywiste przestoje w edukacji małych Bedików i są wysoce niepożądane.

Nauka o przeszłości i przyszłości na tablicy w szkole w Andiel

Dzieci uczą się w tej szkole przez dwa lata francuskiego, pisać, czytać, liczyć i niewielkiej dawki elementarnej wiedzy, jak choćby to, co było zapisane i narysowane na tablicy: przed nami przyszłość, za nami przeszłość, ta jest większa i znana, a z tego, co przed nami, niewiele widać. To tajemnica. Na wszystkie te mądrości patrzy narysowana na ścianie żyrafa, dzieło uzdolnionego nauczyciela.

Śliczna żyrafa – ozdoba klasy

System szkolnictwa wyłania co roku dwójkę najzdolniejszych dzieci i te mają szansę na dalszą edukację w Kédougou. Tam skończą szkołę podstawową, kilkoro najzdolniejszych pójdzie do szkoły średniej, a z tej grupy bardzo nieliczni na studia. By nie wypaść z systemu edukacyjnego, trzeba bardzo się starać. Oczywiście za internat rodzina musi zapłacić.

Internat chłopców w Kédougou

Gnuśność, złe zachowanie, karane są usunięciem z internatu. Zatem trzeba się starać. Oczywiście nie sądzę, że to właśnie dzięki dyscyplinie w zachowaniu i w oczach tych dzieci odnajdujemy skupienie, uwagę i ciekawość. Podejrzewam, że jedną z tajemnic tego sukcesu jest nieustanny kontakt dziecka z drugim człowiekiem. Matki noszą przepasane kawałkiem sukna dziecko na plecach, wykonując przy tym wszystkie codzienne obowiązki. Dziecko sobie patrzy, a nieustannie coś się dzieje. Patrzy, kontempluje, uczy się. Jest nieustannie obecne w życiu całej społeczności. Na żywo widzi, co jest niebezpieczne, co sprawia radość, co smuci. Jeśli matka nie może nosić dziecka, bo dajmy na to pojawiło się kolejne, robi to siostra, jedna czy druga. Jest to świetna propedeutyka macierzyństwa. Nie wdziałem żadnych zabawek, ale też nie dostrzegłem żadnej za nimi tęsknoty. One są tu niepotrzebne. Ich obecność byłaby sztuczna i wymuszona. Dzieci mają zaś ogromnie dużo swobody. Same decydują, którędy przejść, po co się schylić, co jest ciekawe, z kim chcą być bliżej. Gdy rano szedłem na śniadanie, spotykałem dzieci idące do szkoły. Podchodziły do mnie w milczeniu i podawały rękę. Dziewczynki z lekka dygały. Były to proste, ale bardzo poważne zachowania.

Po odwiedzinach w szkole wyszliśmy na skały. W dole rozpościerała się otchłań przepaści. Nie było barierek. Z nami cała chmara dzieci. Nikt z dorosłych nie przestrzegał przed niebezpieczeństwem, a dzieci świetnie wyczuwały granicę. Nie słyszałem ani jednego „nie”. Byli z nami, jak przypuszczam, ojcowie niektórych smyków, ale były i dzieci bez rodziców. Wszystkie były traktowane jednakowo — bez niepotrzebnej uwagi. Ot, po prostu były.

Na spotkaniu jednej z podstawowych grup formacyjnych w Pofin rozłożono na środku dużą matę i tam umieszczono dzieci w liczbie ok. sześćdziesięciu. Dookoła siedzieli dorośli.

Dzieci na spotkaniu grupy parafialnej

Powitania okolicznościowe, modlitwa, rozmowa z elementami katechezy. Razem dwie godziny. Ani razu żadne dziecko nie zamarudziło, nie zapłakało, nie łaziło. One nie siedziały znudzone, dłubiąc palcem w nosie, one były bardzo zainteresowane przebiegiem spotkania, reakcjami dorosłych. Było im tam dobrze. Nikt ich nie zabawiał, nie było diakonii wychowawczej. Zdałem sobie sprawę z tego, że mam do czynienia ze zjawiskiem endemicznym, z jakimś fenomenem nie z tej planety, czymś niezwykłym. Ale może to właśnie jest zwyczajność. A mnie ona dziwi, bom przyjechał z dziczy, dziwnej cywilizacji.

W drodze powrotnej, przesiadając się na lotnisku jednej ze stolic Europy, zdałem sobie sprawę, że słyszę dźwięk, o istnieniu którego już zapomniałem. To był płacz, ba! ryk dziecka. Rozejrzałem się uważnie i odkryłem, że dookoła nie ma dzieci. Tłumy małych ludzików, które nieustannie mi towarzyszyły w ostatnich tygodniach, zniknęły gdzieś jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pojawił się zaś dziecięcy szloch, a nawet ryk. A może to przez odartą z rówieśników samotność taki straszny płacz?

Tam-tamy

W wiosce plemienia Bedik jest jeszcze jeden ważny plac. Stoją na nim tam-tamy, zwane też dżembe, czyli duże bębny.

Tam-tamy na placu Andiel

Mają one bardzo określone funkcje. Mogą na nich grać tylko chłopcy po inicjacji pochodzący z rodu Kamara. Czy wszyscy, czy tylko wyznaczeni — tego nie wiemy.
Bębny nie stoją na placu cały rok. Wystawiane są na około cztery miesiące od stycznia do marca–kwietnia. Czyli od zakończenia pory zbioru plonów, gdy wszyscy opuszczą pola i z płodami wracają do wioski. Każdy ma już wtedy więcej czasu. Owszem, zmęczenie daje się we znaki po okresie wytężonej pracy, ale jest już jasne: nadchodzi czas odpoczynku. Ludzie są szczęśliwi, mają zgromadzone zapasy, które pozwolą przeżyć kolejny rok. Zaczyna się świętowanie, a na pierwszy rzut pójdzie, nazwijmy to tak roboczo, „Święto Dziękczynienia”. Trzeba Stwórcy podziękować za zbiory, które pozwolą dalej żyć. Towarzyszą temu radosne dźwięki tam-tamów i tańce. Kolejną okazją będzie obrzezanie małych chłopców. Oczywiście pojawiają się też i inne radosne powody do wystukiwania porywających rytmów. Zawsze osoba odpowiedzialna za tam-tamy daje znak do ich użycia. Ku naszemu zdziwieniu Jean-Pierre, odpowiedzialny za używanie bębnów, kilkoma niewinnymi uderzeniami zapoczątkował coś, co szybko przerodziło się w prawdziwe szaleństwo. W wiosce Adiel głos bębnów działa jak miód na muchy. Taniec wyssany jest z mlekiem matki, a może już w okresie prenatalnym. Szybko pojawiły się ni to dzwonki, ni to kastaniety, okrzyki i pohukiwania. Kobiety z dziećmi na plecach wpadały w ekstatyczny taniec w rytm bębnów. Ktoś z dzbankiem na głowie sunie rytmicznie. Dzieci natychmiast łapią rytm i konwencję. Dołączały kolejne osoby. Widać, że ten lud żyje, by tańczyć, i tańczy, by żyć. Jedno bez drugiego nie jest możliwe.

Taniec przy tam-tamach
Taniec przy tam-tamach